Koncert na fortepian i orkiestrę powstał z myślą o znakomitej pianistce polskiej, wybitnej interpretatorce dzieł współczesnych, Ewie Pobłockiej. Przekornie kompozytor zignorował wielka romantyczną tradycję, tworząc w swoim dziele groteskową grę aluzji i znaczeń. Dzieło rozpoczyna się dosyć niezdecydowanie, groteskowy i nieregularny ruch orkiestrowego tła wplata się w pojedyncze dźwięki solisty. Niesprecyzowany tok narracji ulega chwilowym zawieszeniom, odsłaniając ukryte pod nim, zatrzymane dźwięki. Nawarstwianie muzyki w wiedzie do sekwencji akordowych repetycji, zaś w zwieńczeniu pojawia się gromki epizod perkusyjny, budzący skojarzenie z hukiem spadających garnków, przez co sprawia wrażenie... demontażu dotychczasowego przebiegu akcji. Stonowana wyrazowo część druga składa się z szeregu fragmentów instrumentalnych, które są tłem dla płynących swobodnie, jak gdyby w oderwaniu od orkiestrowej narracji, tonów fortepianu. Moment przejścia do finału obwieszcza długie crescendo tam-tamu, poprzedzające tokkatowy ruch orkiestry. Szereg żartobliwych aluzji stylistycznych, wśród których słuchacz może odnaleźć nieudane próby wprowadzenia klasycystycznej serenady, fragmenty pastiszu neoromantycznych koncertów fortepianowych (czytelna aluzja do Czajkowskiego!), nie brak i reminiscencji muzyki XX wieku czy wreszcie ironicznie prostackiego przedrzeźniania solisty przez klarnety. Całość wieńczy quasi kadencja oraz irytująco długo zatrzymane finalne współbrzmienie. [Maciej Jabłoński]